Denko #7
Cześć kochani!
Po kilku miesiącach przerwy od serii denko, czyli mini recenzji zużytych kosmetyków, czas na to! W sumie oto nawet nie wiedziałam, że nazbierało się tego aż tyle. Przy okazji przeprowadzki do Krakowa musiałam pozbyć się mojej kolekcji, także najwyższa pora na denko. Może i Was coś zaciekawi!
Może standardowo zacznę od pielęgnacji twarzy, bo chyba tego jest najwięcej. Na pierwszy rzut lecą kremy nawilżające do twarzy firmy Miya. Jeśli miałabym wybrać jeden z nich, to zdecydowanie stawiam na wersję z olejkiem różanym, bo dobrze nawilżał, ale nie przetłuszczał cery. Niebieski natomiast z tego co zauważyłam momentami mnie lekko zapychał. Myślę, że to kwestia oleju kokosowego w składzie, z którym niekoniecznie lubi się moja skóra. Ogólnie jeżeli szukacie czegoś treściwego, to różową wersję jak najbardziej mogę polecić.
Przypomniałam sobie jak bardzo lubiłam ten żel, jest to Garnier Bio z trawą cytrynową. Świetnie się u mnie sprawdzał, dobrze oczyszczał twarz. Myślę, że dzięki temu, że to seria detoksykująca, moja twarz podczas jego używania była naprawdę w dobrej kondycji. Po konsultacjach dermatologicznych mojej pielęgnacji, dowiedziałam się, że nie jest on do końca taki dobry, ponieważ w składzie zawiera coś, co może przesuszać skórę. Ja żadnego przesuszenia nie zauważyłam, więc jeżeli macie twarz przetłuszczającą czy normalną, to na pewno nie zrobi Wam krzywdy.
Różany hydrolat Make Me Bio jest moim totalnym ulubieńcem, do którego na pewno wrócę. Dobrze tonizuje cerę, fajnie odświeża i pobudza. Świetnie zastępuje wszelkie toniki, które niekiedy mają nie za ciekawe składy. Jak pewnie wiecie hydrolaty są multifunkcyjne, więc tym bardziej warto jest je mieć w swojej kosmetyczce. Ja polecam!
Tutaj mamy kosmetyk, nad którym ubolewam najbardziej, oczywiście dlatego, że się skończył. Jest to tonik z kwasem glikolowym Pixi. Ja miałam wersję mini i dorwałam go w bardzo niskiej cenie. Super ujednolica skórę i ją tonizuje. Dzięki niemu nie powstają żadne suche skórki, bo działa na twarz peelingująco. Pamiętam, że już po kilku dniach od jego stosowania widziałam poprawę w wyglądzie mojej twarzy. Mimo, że jego cena jest dość wysoka, to chyba czas zainwestować w nową buteleczkę.
Moje pierwsze maski w płachcie od Missha, ale na pewno nie ostatnie. Kupiłam je na promce w Kontigo, aby sprawdzić, czy warto płacić za nie ponad 10 zł. Jednak stwierdzam, że warto. Maska Pearl ma działanie rozjaśniające i testowałam ją przed jakimś makijażem. Cera po niej była super rozświetlona, jak po jakieś super pielęgnacji czy zabiegu. Myślę, że ciężko o taki efekt jeżeli chodzi o tego typu produkty. Natomiast wersja Tea Tree łagodząca była fajna, ale bez większego wow. Fajnie odświeżyła cerę, ale takie właściwości ma większość masek w płachcie. Tutaj takie pół na pół, jeśli chodzi o moją sympatię.
No i czas na coś dość kontrowersyjnego, czyli maski w płachcie z Aliexpress. Tutaj muszę Was uspokoić, bo jeżeli chodzi o kosmetyki z Ali i firmę Bioaqua- można jej totalnie ufać. Te maski nie zrobią czegoś niesamowitego z Waszą buzią, ale fajnie ją odświeżą, przed, czy po makijażu. Są po prostu dodatkiem w pielęgnacji, a za tak niską cenę, myślę, że warto je wypróbować. Ja miałam już wszystkie możliwe wersje i żadna absolutnie nie wyrządziła krzywdy na mojej twarzy.
Pewnie nie każdy wie, ale w Biedrze również możecie znaleźć genialne maski w płachcie, które są też w super cenach, bo kosztują kilka złotych. Tutaj mam swojego faworyta, czyli wersja awokado, bardzo nawilżająca. Ta maska będzie idealna na teraz, czyli niższe temperatury i wysuszenie cery spowodowane ogrzewaniem. Cera po jej użyciu jest odżywiona, nawilżona i sprężysta. Olejek awokado jest moim hitem w pielęgnacji, więc i ta maska dołącza do ulubieńców.
Już obiecuję, że to ostatnia maseczka, czyli Superfood i maska błotna z matchą i chią. Jej skład jest w 95% naturalny. Po zastosowaniu moja skóra była miękka, gładka, odżywiona i oczyszczona. Twarz wyglądała świeżo i czysto. Jest to maska błotna, która niestety szybko wysycha, dlatego podczas jej aplikacji warto mieć pod ręką hydrolat. Jeżeli jeszcze nie znacie tych masek, to ja bardzo polecam, bo wiem, że jest wiele zwolenników tego typu produktów.
Pewnie nie wiecie, ale jestem wielką fanką serii Food For Skin z Cien. Jeżeli szukacie dobrego kremu do rąk, który faktycznie będzie nawilżał, to zachęcam do sprawdzenia właśnie tych z Cien. Bardzo dobrze nawilżają dłonie, szybko się wchłaniają, dzięki czemu ręce są nawilżone, ale nie przetłuszczone! Ta seria ma naturalny skład, więc tym bardziej powinna Was zainteresować. Jest kilka wersji tych kremów, więc jestem pewna, że każdy znajdzie coś dla siebie.
No i produkt, który był totalnym uzależnieniem przez kilka miesięcy. Oczywiście mowa tutaj o maśle do ciała z The Body Shop o przecudownym zapachu owoców leśnych z cukierkami. Zdecydowanie jest to mój faworyt wśród wszystkich zapachów. Jest bardzo treściwy, lecz jak na taką konsystencję wchłania się szybciutko. Dodatkowo zawiera olej z żurawiny, który jeszcze skuteczniej nawilża skórę. Jest to seria świąteczna, więc mam ogromną nadzieję, że dorwę to masło w tym roku i znowu będę mogła cieszyć się tym wspaniałym zapachem i nawilżeniem.
Nie wiem czy wiecie, ale pudry bananowe to moje ulubione. Stąd właśnie moja miłość do tego od Eveline. Któreś opakowanie z kolei, a dwa kolejne już na wykończeniu. Jest sypki, przez co czasem potrafi narobić bałaganu, ale wybaczam mu to, bo na twarzy prezentuje się świetnie. Matuje cerę, ale nie pozostawia jej za suchej, ani w wyglądzie, ani w dotyku. Pięknie wyrównuje mokre produkty i zachowuje ich trwałość przez cały dzień. Co najważniejsze- nie bieli, a więc idealny jest do wszelkiego rodzaju makijaży.
Podkład Revlon Colourstay jest moim hitem od lat i tutaj kolejne skończone opakowanie. Teraz podczas noszenia maseczek jako jedyny wytrzymuje na twarzy cały dzień w nienaruszonym stanie. Ogromnym plusem tych podkładów jest duży wybór kolorystyczny, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Jeżeli szukacie czegoś bardzo kryjącego i trwałego, to nie widzę lepszego produktu w takiej cenie.
Szczerze powiedziawszy, nie zliczę, które to skończone opakowanie mojej ukochanej bazy rozświetlającej Giordani Gold. Używam jej non stop od ponad roku i jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Pięknie rozświetla skórę, dzięki czemu podkład wygląda lepiej i świeżej. Przedłuża trwałość, o czym mogłam przekonać się już wiele razy. Myślę, że nie miałam jeszcze tak dobrego produktu do makijażu. Polecam!
Co z moich zdenkowanych kosmetyków spodobało się Wam najbardziej? Chcecie kontynuację tej serii? Buziaki, do następnego!
Ten żel z Garniera mnie przekonał :) Może sama przetestuję, zobaczymy
OdpowiedzUsuńA masła do ciała z The Body Shop sama uwielbiam! Przepięknie pachną
zofia-adam.blogspot.com
Żel jest naprawdę godny uwagi i cieszę się, że wpadł Ci w oko :)
UsuńMaska drożdżowa jest świetna :D
OdpowiedzUsuńOj tak, mój hit!
UsuńSłyszę o tym toniku różanym już któryś raz, znowu same dobre rzeczy. Kiedyś na pewno go wypróbuję.. ;) Co do reszty- nie miałam:( Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZapraszam również do mnie
Hydrolat jest świetny, mam nadzieję, że i Tobie się sprawdzi!
Usuń