♥Dobre, bo polskie- pielęgnacja twarzy

Cześć kochani!
Jakoś przy końcu roku, zrobiłam sobie konkretną burzę mózgu i wpadłam na wiele pomysłów na posty i nawet na nowe serie. Dzisiaj właśnie pierwszy pomysł przechodzi do realizacji. W nowym roku przychodzę do Was z nową serią, jaką jest "dobre, bo polskie". W sumie właśnie tak niedawno postanowiłam sobie, że chcę skupić się na polskich firmach w swojej pielęgnacji. Mimo, że tak sobie założyłam, to i tak w swoich zbiorach i w tym, co używam mam wiele polskich firm i też dość sporo ulubieńców. Pomyślałam, że fajnie jak ta seria będzie podzielona na kategorie, abyście w danym poście możecie znaleźć to, czego szukacie. Dzisiaj na pierwszy ogień idzie pielęgnacja twarzy, bo w tym aspekcie jestem totalnie wkręcona i przetestowałam już naprawdę wiele na swojej cerze. Mam nadzieję, że coś Wam wpadnie w oko i tak, jak ja zaczniecie wspierać polskie marki!
Lynia to raczej jeszcze nie do końca doceniona polska firma. Szczerze, to wstawiając posty tutaj, czy na Instagrama dotyczące tej marki, mało kto ją znał. Myślę, że czas to zmienić. Peeling z pestek truskawek odkrywałam dość niedawno i bardzo się z nim polubiłam. Jest to zupełnie suchy produkt, który po prostu mieszam z pianką myjącą i tak peelinguje twarz mechanicznie. Od razu dodam, że robię to maksymalnie raz na tydzień i bardzo delikatnie, bo jestem pewna, że pojawią się głosy sprzeciwu, co do produktów tego typu. Moja cera też nie ma żadnych otwartych ran, wyprysków i podobnych rzeczy, więc nie ma mowy o roznoszeniu bakterii. Działa rewelacyjnie, bo pozbywam się martwego naskórka i wtedy można zauważyć jak twarz jest rozświetlona, dobrze ukrwiona przez masaż tymi pestkami i po prostu pełna życia. Nawilżający krem po peelingu i gwarantuję całkiem nową cerę. Fajną alternatywą jest też to, że peeling jest bardzo uniwersalny i również można używać go do ciała. Znajdziecie go na pewno w Drogerii Pigment za około 8 zł (!).
I druga rzecz z Lynia to olejek łagodzący z aloesem i słodkim migdałem. Moje CUDO. Nie używam go codziennie, bo nie chcę przyzwyczaić do niego cery, ale gdy potrzebuję czegoś specjalnego, to właśnie używam tego olejku. Cudownie nawilża, łagodzi podrażnioną skórę, pomaga na wszelkie zmiany zapalne i cudownie wyrównuje koloryt, co zauważalne jest na drugi dzień po jego użyciu. Działa również przeciwstarzeniowo, dzięki zawartości witaminy E. Jest bardzo delikatnym produktem, więc może używać go każdy. Polecany jest także osobom z trądzikiem, bo stosowany regularnie jest dobrym emolientem. Jak na olejek wchłania się bardzo szybko i co najważniejsze nie pozostawia tłustej warstwy. Cera po jego użyciu jest mega milutka w dotyku, rozświetlona i elastyczna. Olejek pochodzi z całej serii Lynia i jest to opcja nawilżająca. Testowałam cały zestaw i naprawdę wszystko genialnie mi się sprawdziło, tylko, że kosmetyki się pokończyły i nie mam ich jak pokazać. Jednak jak jesteście zainteresowani całą serię znajdziecie tutaj.
Miya to kolejna polska marka, która jest warta uwagi, w szczególności jeśli chodzi o pielęgnację twarzy. Przetestowałam już dość sporo z tej firmy i mam Wam do polecenia dwie perełki. Pierwszą z nich jest serum z prebiotykami do cery problematycznej firmy Miya. Jest to super sprawa do cer trądzikowych, wiecznie zapchanych porów i przebarwień. Odkąd używam tego produktu z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że stan mojej cery polepszył się. Odkąd moja cera wygląda już zdecydowanie lepiej, używam je z dwa razy w tygodniu, bo po prostu nie mam teraz potrzeby nakładanie tego produktu częściej. Moje wiecznie rozszerzone pory też są o wiele bardziej zmniejszone, a nawet dzięki pomocy tego serum wągry na nosie również znikają. Najważniejszymi składnikami są tu oczywiście kwasy i niacynamid, które działają na moją cerę jak lekarstwo.
Drugim kosmetykiem Miya godnym polecenie jest 3-minutowa maska z aktywnym węglem kokosowym. Szczerze powiedziawszy, nie miałam jeszcze tak dobrej maski w kremie. Świetnie oczyszcza, zmniejsza widoczność porów i odświeża cerę. Super jest to, że możemy jej użyć szybko przed makijażem, bo naprawdę działa w te trzy minuty. Cera jest jak nowa, dzięki czemu makijaż też wygląda lepiej. Maska ma bardzo dobry skład i jest super wydajna. Ogromnym plusem jest też to, że pachnie obłędnym kokosem, aż chce się używać!

Firmę Polny Warkocz odkryłam dzięki mojemu ukochanemu mazidle pszennym. Produkt ten działa po prostu jak mocno nawilżający krem. Nakładam go tylko i wyłącznie na noc, bo na dzień u mnie zawsze ląduje krem z SPF, a ten nie wiem, czy nawet sprawdziłby się pod makijaż przez swoją masełkową konsystencję. Ma zbitą, treściwą konsystencję. Skład również rewelacyjny, bo to praktycznie sama mieszanka dobrych olejów. Mimo, że moja cera ma skłonność do zapychania, to ten krem absolutnie tego nie robi, myślę, że to właśnie zasługa tak dobrego składu. Twarz jest odpowiednio nawilżona, dzięki czemu teraz podczas ogromnych mrozów nie ma mowy o suchych skórkach, czy jakimś ogólnym przesuszeniu. Jest kilka wersji tych mazideł, więc zachęcam sprawdzić i cieszyć się cudownie nawilżoną buźką przez cały czas! Ja z pewnością wezmę pod lupę tę firmę i przetestuję coś ciekawego.
Markę La Le poznałam dzięki mojemu ulubieńcu, jakim jest masło kawowe pod oczy. Konsystencja może wydawać się zbita, czy gęsta, ale sprawia wrażenie takiej puszystej, dość ciężko to opisać. Oczywiście wystarczy chwila tego kosmetyku na naszych palcach, odrobina ciepła i dzieje się magia. Wystarczy naprawdę odrobina, żeby nałożyć to masło na całą strefę pod oczami. Przez swoją konsystencję wymaga on nieco dłuższej chwili pozostawienia go na skórze by wchłonął się, więc rano trzeba mieć to na uwadze. Kolejny plus to fenomenalny zapach, który pokochają wszyscy kawosze! Niby zapach w kosmetyku pielęgnacyjnym nie jest najważniejszy, a jednak sprawia, że kosmetyku jakoś przyjemniej się używa. Genialnie sprawdza się zwłaszcza teraz w okresie zimowym, świetnie zabezpiecza delikatną skórę pod oczami przed przesuszeniem. Sprawia, że ta delikatna skóra jest po prostu odżywiona i mocno wierzę w to, że w przyszłości zmarszczki w okolicach oczu nie pojawią się tak szybko.
Tołpa to firma, którą moja cera zna tylko z jednego produktu, jednak tak myślę, że chyba czas nadrobić te zaległości i wypróbować coś więcej. Myślę, że jak teraz moja pielęgnacja będzie głownie nastawiona na polskie marki, to będzie więcej okazji właśnie do takich testów. Peeling 3 enzymy to takie moje odświeżenie od czasu do czasu. Jeżeli należycie do osób, które boją się kombinować z kwasami, to owocowe peelingi enzymatyczne będą idealne dla Was. Nie jest to peeling mechaniczny, a więc świetnie sprawdzi się do cer trądzikowych, bo nie rozniesie niedoskonałości jeszcze bardziej. U mnie najlepiej sprawdza się rano, przed makijażem. Wtedy mam poczucie czystej, promiennej i wygładzonej cery. Używam go raz w tygodniu na zmianę z peelingiem kwasowym i myślę, że dzięki takiej regularności doprowadziłam moją cerę do porządku. 
I jeszcze firmą godną uwagi w pielęgnacji cery jest z pewnością Nacomi i ich pianka borówkowa do mycia twarzy. Świetnie oczyszcza twarz (nawet z resztek makijażu) i przy tym pozostawia ją mega nawilżoną. Zazwyczaj produkty tak dobrze oczyszczające pozostawiają twarz napiętą i bez blasku, a tutaj jest wręcz przeciwnie. Bardzo się z nią polubiłam, też dzięki cudownemu, borówkowemu zapachowi i myślę, że to już mój produkt idealny do oczyszczania cery.To akurat już moje drugie opakowanie, a więc to najlepszy dowód na to, jak cudownie mi się sprawdza. Polecam wypróbować!
Tak właśnie prezentuje się sprawa, jeżeli chodzi o polską pielęgnację twarzy. Mam nadzieję, że jeszcze wrócę z tą kategorią, bo chcę przetestować wiele rzeczy, także może się uda. Dajcie znać co najbardziej Wam się spodobało i czy też wspieracie polskie marki. Buziaki, do następnego!

9 komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © Dusiiiak , Blogger